niedziela, 21 września 2014 |

Rozdział 3

O druzgocących i zatapiających konsekwencjach
nielegalnych połowów syren

Krzyki wypełniały całą alejkę. Ludzie spoglądali ze zdziwieniem, a Candelario, choć teoretycznie posiadający doświadczenie w kontaktach z młodszą niż on młodzieżą, zupełnie nie wiedział, co robić. Nigdy nie pomyślałby, że ta drobna blondyneczka, która przedstawiła się jako Anna, potrafi tak głośno krzyczeć, ani że ten sympatycznie wyglądający, piegowaty młodzieniec imieniem Nicolas jest w stanie wyrzucać z siebie słowa z prędkością dorównującą karabinowi maszynowemu. Necro stało obok, zerkając ze zdziwieniem to na mężczyznę, to na kłócące się rodzeństwo. Candelario załapał się za głowę. Powinien posłuchać swojego przeczucia i nie podejmować się żadnych zleceń w piątek trzynastego. Nie był aż tak przesądny, by zawierzać starym zabobonom, jednak tego dnia wszystko szło wybitnie źle i nie według planu. Chyba że takiego, usnutego przez okrutne diabliki pracujące w wydziale do spraw sprowadzania pecha na ludzkość. Wszystko zaczęło się, kiedy w czwartkowy poranek w jego ręce wpadł list, i to nie byle jaki, bo okraszony co najmniej dwudziestoma powtórzeniami słowa „pilne”. Candelario niewiele z niego zrozumiał, właściwie tylko tyle, że przypadek jest nadzwyczaj niecierpiący zwłoki i wymaga natychmiastowej interwencji, a wręcz jest to sprawa życia i śmierci i w związku z tym ma się udać nad pobliskie morze, najlepiej już jutro z rana. Perspektywa zmiany scenerii wydawała się Candelariowi całkiem miła. Straszek na pewno dobrze zatroszczy się o Blaszany Zamek podczas jego nieobecności. Co do Veroniki, nie miał już tej pewności, jednak cóż takiego mogłaby zmalować jego siostrzenica przez jeden dzień? Zapowiadał się przyjemny wyjazd służbowy. Niestety, już z rana nie opuszczało go przeczucie, że coś pójdzie nie tak. Wilhelmina gdzieś się zawieruszyła, na co Straszek zareagował niewymowną paniką i snuciem przypuszczeń, jakoby w nocy porwały ją krwiopijcze nietoperze i zapewne leży teraz martwa w jakiejś grocie, wyssana na wiór do ostatniej kropli krwi. Veronica za to niezbyt przejęła się zniknięciem kota, ale za to oświadczyła, że Candelario może do niej w ogóle nie wracać bez bransoletki z muszelek, bo co prawda morza nie lubi (za dużo tam piasku, który włazi do butów), ale taką „egzotyczną biżuterię” owszem. Ulubiona torba wydawała się znacznie cięższa, niż zwykle, choć mężczyzna nie przypominał sobie, aby pakował doń jakieś niezbędne kamienie. Przeszło mu przez myśl, że może pech zdobył nową umiejętność manipulowania grawitacją.
Sama podróż też nie przebiegła najlepiej. Necro było bardzo oburzone, że nie może wejść do pociągu z niezabezpieczoną kosą w ręku. Konduktor odpuścił dopiero wówczas, gdy nad pasażerem w czarnym płaszczu zawisła tajemnicza, szarawa mgła, a kruki obsiadły cały wagon pociągu. Nawet jeśli nie dotarło do niego, z kim ma do czynienia, z pewnością uświadomił sobie, że denerwowanie tajemniczego jegomościa bardziej zagraża zdrowiu pasażerów, niż trzymane przezeń narzędzie rolnicze. Trzęsło koszmarnie i mniej więcej w połowie drogi pewien zbłąkany gryf położył się na torach, za żadne skarby świata nie zamierzając skończyć swojej drzemki przed czasem. Stojący obok pociąg i ludzie wykrzykujący obelgi w stronę „wstrętnego, zmutowanego lwa, który powinien wracać do zoo”, nie robiły na nim absolutnie żadnego wrażenia. Podróż mogła zostać kontynuowana dopiero, gdy gryf odleciał, czyli po przerwie trwającej niemal trzy godziny. Jakby tego było mało, kiedy Candelario sięgał do torby po termos z kompotem jabłkowym, spojrzała na niego z wyrzutem para zaspanych kocich oczu. Zaginiona Wilhelmina się odnalazła, a także rozwiązana została tajemnica nienaturalnie ciężkiego bagażu.
Po przesiedzeniu na niewygodnym, pociągowym siedzeniu pięciu godzin, zamiast standardowych dwóch, mężczyzna czuł się potwornie zmęczony. Przynajmniej Wilhelmina, kiedy już przestała nienawistnie syczeć z wnętrza torby, usadowiła się na ramieniu Necro i miał z nią spokój. Niestety, nie było nawet czasu na rozkoszowanie się przyjemną bryzą, słoneczną pogodą i szumem morza. Klienci pewnie już dawno stracili resztki cierpliwości. Jak powszechnie wiadomo, gdy człowiek się spieszy, diabeł się cieszy. Tym razem jednak cieszyła się pewna wyjątkowo perfidna mewa, która wyrwała Candelariowi z ręki kopertę z adresem, gdy tylko wyjął ją z kieszeni.
– Może to jakiś znak? – mruknął do siebie.
– Znak? – spytało Necro.
  Od Boga na przykład. Znak, że nie powinno mnie tu dzisiaj być. Wszystko idzie tak źle, jakby drogę przebiegła mi co najmniej setka czarnych kotów.
– Jeżeli to znak, to z pewnością nie od Szefa, bo nic mi o tym nie wiadomo.
Candelariowi udało się odtworzyć z pamięci kawałek adresu i po spytaniu trójki przechodniów, w końcu dał radę ustalić, w którym kierunku powinni iść. Ostatnie drzwi w starej kamienicy, ulokowanej przy ciasnej, krętej alejce. Gości z Kliniki przywitała nastolatka w zwiewnej, kolorowej sukience w kwiatowy wzór. Nie wyglądała na wiele starszą od Veroniki. Candelario i Necro z przyjemnością skorzystali z propozycji wypicia filiżanki herbaty, zaś Wilhelmina wzgardziła miseczką mleka i usiadła na stole z miną wyrażającą pogardę dla otaczającego ją świata. Dziewczyna ukradkiem zerkała na Necro. Miała wiele pytań na temat gościa z kosą, jednak pewne domysły dotyczące jego pochodzenia nie pozwalały jej wymówić ich na głos.
– A więc, czego takiego dotyczy ten niezwykle pilny przypadek, Anno?
– Otóż, doktorze, jakiś czas temu razem z bratem – Nicolasem spotkaliśmy w zatoce syrenę. Niedojda poszedł pływać i złapał go skurcz. Już chciałam płynąć go ratować, kiedy zobaczyłam, jak jakaś dziewczyna wyłania się z wody i zaciąga go na brzeg. Kiedy dopłynęli, okazało się, że ta dziewczyna ma rybi ogon.
– Czy spotkanie takiej życzliwej syreny nie jest raczej przeciwieństwo problemu?
– Owszem, ale ten bęcwał od razu wszystkim rozgadał! I wie pan co się stało? Starszy brat jego koleżki, który pracuje w cyrku, przyszedł do zatoki i złowił syrenę! Zamknęli ją w ciasnym akwarium i teraz wystawiają jako atrakcję turystyczną.
– Sama jesteś bęcwał! – krzyknął ktoś z sąsiedniego pokoju.
Zaraz do wystarczająco już ciasnej i zagraconej kuchni wparował chłopak, niewiele wyższy od swojej siostry, piegowaty blondyn, obecnie poczerwieniały na policzkach ze złości.
– To nie przeze mnie złapali syrenę! Za jej ratunek wybulisz ze swojego kieszonkowego, bo to twoja wina, bęcwale! Mówiłam ci, żebyś siedział cicho, ale ty, oczywiście, musiałeś się wszystkim pochwalić!
– Mógłbym zobaczyć tę syrenę? – przerwał im szybko Candelario.
– Tak, oczywiście. Zaprowadzę pana.
– Ty? Przecież ty nawet nie wiesz gdzie to jest! Ja pana zaprowadzę – wtrącił się Nicolas.
Ledwie zdążyli wyjść przed dom, a kłótnia rozgorzała na dobre. Chłopak, którego duma została okrutnie urażona określeniem „bęcwał” postawił sobie za cel dopiec siostrze, z kolei Anna wcale nie pozostawała mu dłużna.
– Ej, słuchajcie, może razem zaprowadzicie nas do syreny?
Ale nie słuchali. Zdecydowanie nie chodziło o to kto kogo i gdzie ma zaprowadzić, a o odwieczną wojnę między bratem i siostrą.
Tymczasem Necro robiło się coraz bardziej nerwowe.
– Cisza! – krzyknęło, uderzając drzewcem kosy o bruk.
Głos anioła brzmiał znacznie bardziej złowieszczo, niż jeszcze przed chwilą. Wystraszone rodzeństwo momentalnie umilkło. Nawet Wilhelmina siedząca na jego ramieniu wyraźnie się skuliła.
– Dziękuję – zwrócił się do kompana Candelario. – Dzieciaki, nie mamy czasu na wasze kłótnie! – powiedział stanowczo. – Pokażcie mi tę syrenę, jeżeli mam wam pomóc ją uwolnić.
Anna i Nicolas zwiesili głowy.
– Tędy – odezwali się niemal równocześnie.

Kolorowe transparenty zrobione ze starych desek twierdziły, że to właściwy kierunek. „Prawdziwa syrena”, „Niezwykłe mityczne stworzenie”, „Niepowtarzalna okazja – zobacz żywą syrenę”. Wkrótce potem dołączyły do nich wesołe, dziecięce krzyki, wirujące w powietrzu balony i kolorowe namioty.
– Nie mamy biletów – zauważyła słusznie Anna.
– I tu się mylisz! – Zadowolony z siebie Nicolas wyciągnął z kieszeni plik małych, czerwono-żółtych karteczek. – Dostałem je od Dennisa. Powinno wystarczyć.
– Sprzedałeś syrenę za bilety do cyrku! – prychnęła.
– Przecież wiesz, że to nie tak...
Candelario wziął bilety od chłopca, odliczył cztery i wręczył klaunowi stojącemu u wejścia.
Na ich szczęście, cyrk nie był przesadnie oblegany przez gawiedź. Naturalnie, najlepszymi warunkami do ratowania syreny byłby cyrk całkiem pusty, jednak w przypadku, gdyby wymagana była natychmiastowa interwencja, dałoby się coś zdziałać bez niepotrzebnych strat w ludziach.
W powietrzu unosił się słodki zapach waty cukrowej i innych przekąsek. Jakieś dziecko wzięło Necro wraz ze zmumifikowaną Wilhelminą za jedną z cyrkowych atrakcji i niespodziewanie złapało je za rękaw płaszcza. Szarpało bardzo uparcie, ale anioł zdawał się zupełnie tego nie zauważać, w przeciwieństwie do jego towarzyszy, którzy byli nieco zmieszani. Dopiero po kilku minutach stroskana matka zauważyła zniknięcie swojej pociechy i odciągnęła ją od Śmierci, mamrocząc coś o niebezpiecznych wariatach, którzy przynoszą ostre narzędzia i chore koty w miejsce, w którym bawią się dzieci.
– Syrena jest tam. – Nicolas wskazał palcem stojący nieopodal namiot w pionowe, niebieskie paski.
Po wejściu do środka, uderzył ich zapach podobny do nieszczególnej woni stoiska rybnego. W prostokątnym akwarium wypełnionym mętną wodą i kilkoma rybimi szkieletami, unosiła się postać. Biedna istota nie miała nawet dość miejsca, by rozprostować ogon. Wystarczyło przelotne spojrzenie, by dostrzec, jak bardzo jest nieszczęśliwa i wystraszona. Ości pozostałe zapewne po posiłkach, zaplątały się w jej długie, żółtozielone włosy, a zielonkawe łuski na ogonie były nienaturalnie nastroszone. Próbowała schować się przed wzrokiem ciekawskich ludzi, jednak nie miała gdzie. Jedyne, co mogła zrobić, to skryć twarz w dłoniach. Spomiędzy połączonych błoną palców wychylała się tylko para dużych, przerażonych, niebieskich oczu. Skrzela na szyi syreny poruszały się szybko, przywodząc na myśl nerwowego człowieka, który prędko, łapczywie wciąga powietrze. Zwłaszcza rodzeństwo było wstrząśnięte tym, jak szybko i okropnie zmizerniała. Nicolas nie mógł oderwać wzroku od stworzenia, które uratowało mu życie, a które teraz tak cierpiało z jego winy.
– Tak, tak, przyjrzyj się dobrze. To pierwsza i ostatnia dziewczyna, jaką widzisz nago – syknęła Anna.
Chłopak nawet nic nie odpowiedział, tylko wbił spojrzenie w ziemię. Kłótnie z siostrą można było zaliczyć do jego hobby, jednak nie miał siły zastanawiać się nad jakąkolwiek ripostą. Czuł się zbyt okropnie. Jak podły przestępca i dręczyciel syren.
Candelario tymczasem przyglądał się uważnie przez chwilę, obchodząc akwarium dookoła.
– Przede wszystkim, to nie jest syrena – stwierdził w końcu.
– Jak to nie syrena? Przecież ma rybi ogon i górę ludzkiej dziewczyny! – zaprotestował chłopiec.
Zarówno Nicolas, jak i Anna patrzyli na mężczyznę z ogromnym zdziwieniem.
– To wąż morski, rodzaj potwora morskiego. Syreny to przyjazne, żywiące się rybami wodne stworzenia, które lubią ludzi i czasem uraczają marynarzy swoim śpiewem. Z kolei w jadłospisie węży morskich przeważa mięso ludzkie. Można je odróżnić po ogonie – u węży morskich są dłuższe, z mniejszymi płetwami ogonowymi. No i one nie śpiewają. Mało który żeglarz potrafi wskazać różnicę między syreną, a wężem morskim. One to wykorzystują, wabią do siebie całe statki, a potem wywołują sztormy. Stąd niesłuszne przekonanie, jakoby syreny były złe i porywały marynarzy.
– Grozi nam jakieś niebezpieczeństwo? – spytała Anna.
– Obawiam się, że to możliwe. Jak mówiłem, węże morskie posiadają moce pozwalające na przywoływanie burz i sztormów, a ten jest wyjątkowo zdesperowany i przestraszony. Niewykluczone, że spróbuje nawet zatopić miasto.
– Niebo już zaczyna się dziwnie chmurzyć – wtrącił Nicolas. – Pewnie lada moment zacznie padać.
– Niedobrze, niedobrze... – Candelario z uwagą wodził wzrokiem po akwarium. – Trzeba natychmiast uwolnić tego węża. Im dłużej pozostaje w zamknięciu, tym większa szansa, że rozpęta się tutaj prawdziwe piekło.
– Nie oddadzą jej nam – stwierdziła ze smutkiem Anna. – Próbowaliśmy już wszystkiego! Chcieliśmy ją wykupić, wymyśliliśmy nawet klątwę syreniej zatoki, żeby ich wystraszyć. Nie uwierzą nam, że ona naprawdę może zatopić miasto. Nie ma szans. Prędzej nas wyrzucą i wyznaczą dodatkowego pachołka do pilnowania namiotów po zamknięciu.
– Nie możemy po prostu rozbić tego akwarium i jej wynieść? – zaproponował chłopiec.
– Jasne, że możemy. Jeżeli chcemy przerobić ją na sushi! – Anna uderzyła brata po głowie. – Nie wspominając o tym, że bez wody pewnie umarłaby pod drodze.
– To co mamy zrobić, mądralo? – odparł rozzłoszczony Nicolas. – Przytargać tutaj wannę na kółkach i ją w niej wynieść?!
– To nie taki zły pomysł.
– Naprawdę?! – zawołało równocześnie zdziwione rodzeństwo.
Nicolas wyglądał na wyjątkowo zadowolonego z siebie.
– Może zwykła wanna niekoniecznie, ale mógłbym spróbować użyć zaklęcia na lewitację i uformować coś na kształt wanny z wody, po czym wynieść w niej węża. Niestety, nie wiem jak długo dam radę ją utrzymać. Czy zatoka jest daleko?
– Niedaleko – odpowiedziała Anna. – Właściwie, całkiem blisko. Za cyrkiem jest pagórek, a za pagórkiem zejście nad zatokę. Tylko jest dosyć strome.
– Skoro mówicie, że próby negocjacji nie mają sensu, nie będziemy tracić na nie czasu i ryzykować, że plan weźmie w łeb. Niedługo przyjdzie wieczór i cyrk zostanie zamknięty. Nie mamy innego wyjścia. Musimy zakraść się tu po zmroku i możliwie niespostrzeżenie ją stad wyprowadzić.
Candelario nie był do końca pewien czy podjęcie takiej, a nie innej decyzji było spowodowane wiarą w słowa dzieci, czy też bardziej chęcią opuszczenia tego miejsca zanim zdecyduje się spróbować wywrócenia trzewiami do wierzchu tych, którzy w tak okrutny sposób znęcają się nad żywym stworzeniem. Nawet ludożerne wężyce zasługują na litość.

Choć doktor zapewnił, że wraz ze swoim kościstym przyjacielem poradzą sobie sami, rodzeństwo uparło się, że koniecznie muszą uczestniczyć w akcji ratunkowej. Tylko Wilhelmina uznała, że są rzeczy ważne i ważniejsze, a do tych drugich należała drzemka na najwygodniejszym fotelu w domu młodych klientów.
Nicolas zakradł się cichaczem do cyrku, by po kilku minutach wrócić i zdać relację z tego, co zobaczył. Trupa cyrkowców świętowała swój sukces nieopodal największego namiotu, zapijając się przy tym na umór, głośno rozmawiając i śpiewając. Idealna wprost okazja na uwolnienie więźnia. Cała czwórka przemknęła się niezauważona do namiotu z najnowszą atrakcją. Anna przytrzymywała rąbek tkaniny tak, by do środka wpadało choć trochę księżycowego światła. Candelario stanął przed akwarium, z którego bacznie przyglądała mu się para niebieskich oczu. Wyciągnął z kieszeni lekarskiego kitla, w którym zwykł chodzić prawie zawsze i prawie wszędzie, małą, zniszczoną książeczkę. Wcześniej zdążył zaznaczyć odpowiednią stronę. Denerwował się, choć starał się nie dać tego po sobie poznać. Nie był tak wspaniałym specjalistą, jak dziadek Magnus. Właściwie, jego zdolności magiczne utrzymywały się na poziomie pomiędzy „kiepsko” a „lepiej uciekajmy, zanim ten szarlatan nas pozabija”. Wiedział jednak, że musi zrobić wszystko, byleby tylko pomóc temu nieszczęsnemu stworzeniu. Tym bardziej, gdy po drodze miał okazję podziwiać kłębiące się nad wodą upiorne chmury. Nie zwiastowały niczego dobrego. Wziął głęboki oddech i półszeptem wymówił zaklęcie, które dla Anny i Nicolasa brzmiało trochę podobnie do języka, którym posługiwał się ich wujek z Dalekiego Wschodu. Akwarium zadrżało, a jego zawartość powoli zaczęła z niego wypływać czy raczej wylatywać i unosić się w powietrzu. Rodzeństwo było pod dużym wrażeniem umiejętności doktora, zaś sam młody czarownik modlił się w myślach, byleby tylko nie sknocić tego teoretycznie prostego czaru. Gdy cały zbiornik został opróżniony, a woda wraz z wężem morskim lewitowała w namiocie i trochę poza nim, można było ruszyć ku zatoce. Nicolas upewnił się, że cyrkowcy dalej balują, po czym skinął ręką na resztę, oznajmiając, iż droga wolna.
Candelario szedł bardzo powoli, mrużąc oczy z wysiłku. Utrzymanie zaklęcia, jak przypuszczał, było dla niego trudne. Wystarczyło, że przez ułamek sekundy przestawał skupiać się na celu i trochę wody z pluskiem spadało na ziemię. Trzymał ręce w górze, kierując gigantyczną bańkę we właściwą stronę. Nie zdążyli oddalić się nawet na kilkanaście metrów, kiedy zza namiotu wypadł chwiejnym krokiem członek trupy cyrkowej. Patrzył półprzytomnym wzrokiem na zebranych, którzy zamarli w bezruchu, i unoszącą się nad ich głowami wężycę, z ogromnym trudem starając się zanalizować sytuację. Gdy w końcu dotarło do niego co się właściwie wyprawia, zdołał tylko krzyknąć bełkotliwie:
– Ej, co wy tu! Oddawać syrenę!
Podbiegł do, jego zdaniem, niecnych porywaczy, chwycił Nicolasa za koszulę i zaczął nim szarpać, jak gdyby miało to pomóc cennemu nabytkowi w trafieniu z powrotem do akwarium. Candelariowi coraz trudniej było utrzymać czar w całości. Niespodziewanie ilość wody odpowiadająca przeciętnemu wiadru wylała się wprost na głowy cyrkowca i chłopca. Szczęśliwie, przestał potrząsać przestraszonym Nicolasem, jednak gdy tylko się otrząsnął, zaczął zwoływać resztę szajki.
  Ucisz się, człowieku! – powiedział bez większego namysłu Candelario, próbując utrzymać w powietrzu węża wraz z resztkami wody i nie dać się do reszty zdekoncentrować.
Cyrkowiec, na swoje nieszczęście, uznał, że skoro z chłopcem nie wyszło, przyszła pora potrząsnąć postacią w czarnym płaszczu. Kiedy tylko schwycił Necro, pożałował swojej decyzji. Dzierżąc kosę w obu dłoniach, spojrzało mu prosto w oczy. Mężczyzna momentalnie puścił Śmierć i zamilkł. Mało tego – pobladł i osunął się na ziemię, bezgłośnie poruszając ustami. Candelario przysiągłby, że także osiwiał w tempie ekspresowym, jednak było zbyt ciemno, aby mógł być tego pewnym. Zastanawiał się, co takiego zobaczył w twarzy Necro, że wzbudziło w nim aż taką trwogę. Wolał jednak przyjąć za fakt, iż anioły śmierci po prostu mają swoje sztuczki i dalej skupić się na podtrzymaniu zaklęcia.
Dało się słyszeć kilku innych cyrkowców i ich narzekania, jakąż to bolączką jest dla nich towarzysz, przez którego wołanie musieli ruszyć się z miejsca i przerwać zabawę.
– Pospieszmy się! – zaproponował przemoczony Nicolas z czupryną ozdobioną rybim szkieletem, na co reszta bez dyskusji przystała.
Wszyscy przyspieszyli kroku. Jak na złość, księżyc zasłoniła jedna z burzowych chmur. Dookoła zapanowały wręcz egipskie ciemności. Nikt nie widział dokładnie, dokąd zmierza, choć w zdecydowanie najgorszej sytuacji był Candelario.
– Daleko jeszcze? – skierował pytanie do rodzeństwa, które, jak mu się zdawało, stało tuż przed nim.
Nagłe krzyki, męski i kobiecy, utwierdziły go w przekonaniu, iż wcale nie ma przed sobą dzieci, a dwójkę siedzących dorosłych, prawdopodobnie chcących spędzić romantyczny wieczór, spoglądając na morze. Był na tyle zdezorientowany, że nawet nie zdążył zauważyć, iż stoi już na skraju zejścia do zatoki, zanim odruchowo nie wykonał kilku kroków w tył i z impetem nie osunął się w dół zbocza. Ostatkiem utrzymywanej nad czarem kontroli, cisnął węża morskiego jak najdalej, by wylądował bezpiecznie w wodzie. Sam za to dość boleśnie sturlał się za nim.

Candelario niepewnie otworzył oczy i wykrztusił trochę słonej, morskiej wody. Wprost nie mógł uwierzyć, że jest cały i prawdopodobnie nie odniósł nawet większych obrażeń. Wywnioskował to po tym, iż jedyny ból, jaki czuł, to nieprzyjemne pieczenie w miejscu otarć, choć z takimi wypadkami nigdy nic nie wiadomo. Liczył, że nie odkryje w czasie późniejszym na przykład wstrząśnienia mózgu. Póki co był tylko potwornie przemoczony i trochę zmarznięty. Zobaczył, że anioł wraz z dwójką znajomych dzieciaków czym prędzej zmierzali ku niemu.
– Nic się panu nie stało? – spytała z troską Anna.
– Żyje pan? – Zaraz odezwał się także Nicolas.
– Żyję... Przynajmniej tak sądzę.
– Jako ekspert zapewniam, że jest doktor całkiem żywy i nieumierający – uspokoiło mężczyznę Necro, pomagając mu wstać.
Wąż morski najwyraźniej również miał się całkiem dobrze, a już z całą pewnością lepiej, niż w cyrkowym akwarium. Wesoło pluskała się w zatoce, najwyraźniej chcąc nacieszyć się czystą wodą i wolnością. Kłębiące się na niebie złowrogie chmury zaczynały ustępować i znów przebijało przez nie światło księżyca. Dzięki temu można było dostrzec, jak wąż morski pomachał do swoich wybawców, po czym zniknął wśród fal.
– Ale zaraz! – zawołał nagle Nicolas. – Jeżeli to był pożerający ludzi wąż morski, to czemu mnie nie zjadła, kiedy miała okazję?
– Nawet potwory boją się cię zjeść! Nie chciała się otruć.
Chłopak tylko zgromił siostrę wzrokiem.
– Powszechnie wiadomo, że węże morskie lubią ludzkie mięso, ale to nie znaczy, że muszą je lubić absolutnie wszystkie osobniki. Widać miałeś niesamowite szczęście spotkać całkiem sympatyczną wężycę.
– A nasze mięso jest tuczące? Może ona jest na diecie? Kobiety robią różne dziwne rzeczy, żeby dobrze wyglądać – zauważyła Anna. – Albo to wegetarianka.
– Może... Wszystko jest możliwe. – Posłał dziewczynie uśmiech, trochę krzywy, jak zawsze. – Lepiej wracajmy. Jeszcze rodzice zauważą wasze zniknięcie, a ja nie mam zamiaru odpowiadać za uprowadzenie młodzieży. Poza tym, ja i Necro musimy zdążyć na nocny pociąg.
Przydałoby się też trochę obeschnąć – pomyślał.
Candelario zawsze czuł się nieswojo przyjmując zapłatę od dzieci, jednak z czegoś musiał przecież żyć, bo spadek po dziadkach kiedyś się skończy. Dopóki on i jego współdomownicy nie nauczą się przeprowadzać fotosyntezy, był zobligowany zarabiać ile tylko się dało przy braku skończonych prawdziwych studiów (wszak samodzielnie studiował na temat świata magicznego niemało). Tym razem uznał więc, że pieniądze przyjmie, gdyż będzie to przecież doskonała nauczka dla Nicolasa, żeby następnym razem uważał na to, co rozpowiada kolegom i nie wpakował w tarapaty kolejnego magicznego stworzenia. Chłopak był wyraźnie przygaszony, przeliczając, a następnie wręczając doktorowi od przypadków niezwykłych i tajemniczych swoje odkładane przez długie miesiące kieszonkowe, jednak sam przyznał, że zasłużył na gorszą karę. Jedynym, co Candelaria gryzło nawet bardziej, był brak nadmorskiej pamiątki z muszelek dla siostrzenicy. Zupełnie wyleciało mu to z głowy. Cóż, Veronica prędzej czy później wybaczy mu tę potworną zbrodnię. Najważniejsze, że wyszedł cało z bitwy z bezwzględnym piątkiem trzynastego.


* * *
Dopisek odautorski:
Witam ponownie po bardzo długiej przerwie! Przepraszam za zwłokę z dodaniem rozdziału i obiecuję poprawę. Zapewniam także, że nie zamierzam porzucić opowiadania. Czasem kosmicznie ociągam się z pisaniem, ale na bloga wchodzę prawie codziennie, żeby sprawdzić czy aby nie ma jakichś nowych komentarzy. Trzymam kciuki, żeby ktoś tu jeszcze zaglądał. Podobnie, jak poprzednio, chciałbym podziękować wszystkim czytelnikom za komentarze. Jestem naprawdę mile zaskoczony, widząc tyle pozytywnych opinii.
Do Ilustracji zawitał kolejny piękny rysunek Wilhelminy, tym razem autorstwa Gópiego Kota. Bardzo dziękuję. :)

5 komentarzy:

  1. Z ta niezabezpieczona kosą było bombowe XD tez bym odpuściła gdyby mi wrony obsiadły wagon :-)
    Mi historia bardzo się podoba. Utrzymana w ciekawym klimacie, bardzo, ale to bardzo dobrze napisana. Jestem pod wrażeniem Twojego stylu, urzekl mnie. :-)
    Jestem tu pierwszy raz a juz postać Candelaria mi się podoba - swoją drogą fajne imie :-)
    Pozdrawiam i życzę dużo weny w tworzeniu. :-)
    Ogien-i-lod

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze bardzo miło widzieć, że się podobało. :) A już tym bardziej, kiedy komuś przypadła do gustu i historia, i mój styl.
      Dziękuję zarówno za życzenia, jak i komplement odnośnie Candelaria. Jego imię nie zostało wybrane przypadkowo. Może kiedyś umieszczę tu takie ciekawostki z tworzenia i to wyjaśnię. ;)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Nareszcie się doczekałam ^^. W między czasie zdążyłam kilka razy zmienić nick, poprzednio przedstawiłam się jako End.
    Powiem jedno: genialne. Tradycyjne, przyjemnie się czyta. Piszesz tak dobrze i ciekawie, że zdołałeś przekonać do siebie osobę, która nie lubi czytać blogowych opowiadań. Tak więc, gratulacje :D
    Moment z niezabezpieczoną kosą, wypowiedź Necro o Szefie, problemy Candelario wywołane piątkiem trzynastego - przezabawne. Ciekawie wykorzystałeś też postać węża morskiego, zamiast wprowadzać syrenę, czym mnie zaskoczyłeś, ponieważ z góry założyłam, że będzie to syrena. Uwielbiam czytać powieści, które udowadniają mi, że nie wszystko jest z góry wiadome, więc jeszcze bardziej polubiłam Twoją.
    Na koniec, dużo weny i powodzenia w tworzeniu następnych rozdziałów. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę miło to słyszeć! Cieszę się, że Cię przekonałem (choć do niedawna sam nie przepadałem za blogowymi opowiadaniami).
      Dziękuję, wena z pewnością mi się przyda. ;)

      Usuń
  3. No, nareszcie! Dodałam Twój adres do zakładek, żeby nie blokował mi obserwowanych. A tu taka niespodzianka, powrót. Rozdział jak zwykle napisany z humorem. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

SZABLON WYKONANY PRZEZ TYLER. OBRAZEK W NAGŁÓWKU POCHODZI STĄD.